Konferencja
prasowa. Ściślej mówiąc – moja ostatnia konferencja prasowa. Nie czułam się
komfortowo, wiedziałam co się stanie i nie byłam gotowa na te wszystkie pytania.
Siedziałam tam ja, a obok mnie trener Andreas Felder. Przymknęłam na chwilę
powieki, to wszystko było takie nierealne. Nie chciałam tego, ale musiałam.
Wiedziałam, że to najlepsza decyzja jaką mogłam podjąć. Dla mnie, mojego
zdrowie, mojej rodziny. Denerwowałam się jak nigdy wcześniej. Nawet nie
zauważyłam, kiedy wszystko się rozpoczęło. Zaczął szkoleniowiec, mówił o mnie w
samych superlatywach i wspominał wszystkie moje zwycięstwa. Czułam się coraz
gorzej, moje emocje chciały wyjść na zewnątrz. Miałam ochotę się rozpłakać. Ot tak. Znów.
- Nie mam pojęcia jak to powiedzieć – zaczęłam,
kiedy tylko trener oddał mi głos. – To dla mnie bardzo trudne. Dwa tygodnie
temu postanowiłam zakończyć moją karierę skoczkini narciarskiej. Po dwóch
latach ciężkiej pracy na rehabilitacjach i jeszcze cięższej na treningach,
zdecydowałam, że to najbardziej rozsądne wyjście – powiedziałam łamiącym się
głosem, nawet nie próbowałam brzmieć normalnie. – Nie mogę dłużej przedkładać
kariery ponad własne zdrowie. Moje kolano i tak już nigdy nie będzie sprawne
tak jak powinno być – wzięłam głęboki oddech. – Chciałabym podziękować mojej
rodzinie za to, że wspierali mnie od samego początku, Austriackiemu Związkowi
Narciarskiemu, sponsorom, mojemu klubowi, trenerom, z którymi współpracowałam, drużynie oraz przyjaciołom i wszystkim fanom. Pozostanę przy
skokach narciarskich, jednak już nigdy nie usiądę na belce startowej.
Kiedy
zakończyłam zacisnęłam mocno usta, chciałam się uspokoić. Wiedziałam, że teraz
zaleje mnie fala pytań, niekończących się pytań.
*
Od zawsze byłam zakochana w skokach narciarskich tak samo mocno, jak i cała moja rodzina. Niestety musiałam przekreślić skakanie, coś co kochałam ponad wszystko. Wiedziałam, że już nigdy nie usiądę na belce i nie ogarnę wzrokiem pięknego widoku, nie poczuję przypływu adrenaliny i endorfin, nie wyląduję telemarkiem, nie pokonam swojego rekordu życiowego... Będę stała z boku i patrzyła jak moja rodzina i przyjaciele robią to, bez czego nigdy nie potrafiłam żyć.
Siedziałam
na kanapie w salonie naszego domu rodzinnego, pod ciepłym kocem z kubkiem
herbaty z dłoni. Raz po raz piłam gorący trunek, chcąc się rozgrzać. W
telewizji oglądałam mecz Barcelony, o wynik którego na pewno będzie mnie pytał
Michael. Oboje byliśmy kibicami, właściwie tak jak Stefan i mój bliźniak, Alex.
Zawsze zastanawiało mnie jakim cudem jest na świecie coś w czym wszyscy się
zgadzaliśmy. Oczywiście ja i Alex byliśmy niemal identyczni, lubiliśmy te same
rzeczy i rozumieliśmy się bez słów. Wystarczyło jedno spojrzenie, a wtedy
wszystko było już jasne. Starałam się skupić na meczu. Widziałam jak drużyna z
Katalonii podaje do siebie piłkę, zbliżając się coraz bardziej do bramki
Villarrealu. Przy piłce był Busquets, który wystawił ją Suarezowi na pustym polu,
ten jedynie dostawił prawą stopę, a futbolówka wylądowała w siatce. Na boisku
euforia. W naszym domu – nie. Pewnie byłoby tak jak na Camp Nou, gdyby nie
fakt, że jakoś nic mnie nie cieszyło. Jedyna wiadomość, która poprawiłaby mi
humor była niemożliwa. Chciałabym wrócić, ale nie mogłam.
W
mojej dłoni znów znajdował się pilot, miałam ochotę przełączyć, ale się bałam.
Właśnie trwał konkurs, gdzie skakał Michael. Problem polegał na tym, że nie
byłam pewna, czy widok dumnych skoczków w powietrzu nie sprawiłby, że znów
wylałabym hektolitry łez. Serce wygrało w tej bitwie z rozumem, gdzie ten
pierwszy łaknął skoków w każdej postaci, a drugi wiedział jak to się skończy.
Przełączyłam, a na belce startowej siedział właśnie Markus Eisenbichler. Kiedy wybijał
się z progu i szybował, czułam się jakbym była na jego miejscu. W momencie, w
którym wylądował perfekcyjnym telemarkiem, odstawiłam kubek na stół, zawinęłam
się w koc i znów zaczęłam płakać.
Czasem
powinnam najpierw myśleć, a dopiero potem robić.
__________________
Halo? Jest ktoś ze mną?